Chaos, panie...

  Wczorajszy brak internetu dał mi się we znaki. Zamiast ćwiczyć przy ulubionym zestawie taneczno-kardio-ćwiczeniowym musiałam włączyć CD. Nie narzekam, Pan Trener dał mi porządny wycisk. Niemniej jednak przy ulubionych obecnie ćwiczeniach tanecznych czas szybciej mija, a ja mijam pułap trzydziestu minut niepostrzeżenie. Cały blok ćwiczeń trwa godzinę i piętnaście minut, a moim celem jest wytrwanie do końca :) (Nie jestem bardzo obeznana w prawach autorskich i pozwoleniach do udostępniania filmów, jednak myślę, iż mogę wskazać, że ulubiony ostatnio film znajduje się pod hasłem "pump it up workout" na youtube. Polecam!) Ja osiągnęłam poziom skrajnego wyczerpania przy czterdziestej piątej minucie, z czego jestem bardzo dumna. Początek zestawu jest też na tyle prosty, że zakładam na ręce obciążniki w wadze 1.2 kg sztuka. Nie przeszkadzają mi też one w wykonywaniu ćwiczeń. Tyle o ćwiczeniach.
  Chciałam dziś wspomnieć o chaosie. Znacie to uczucie, kiedy "wisi" nad wami stos spraw do załatwienia? Jak na przykład: zbyt dużo okien otwartych w komputerze i potrzeba ich przeczytania; albo zalegająca w szafce kuchennej ciecierzyca z krótkim okresem przydatności do spożycia, kiedy ty chcesz znaleźć przepis na miłe dla podniebienia jej wykorzystanie; lub też szafki kuchenne domagające się uporządkowania zawartości, chęć (a raczej potrzeba) zakupu łóżka dla dziecka, wydrukowanie potwierdzenia na umówione spotkanie w salonie sukien ślubnych, pamiętanie o doładowaniu prądu, zakupy on-line, i tak dalej, i tak dalej... Głowa pęka. Kartki z "listami rzeczy do zrobienia" mam już wszędzie: telefon, biurko, blat kuchenny, tablica korkowa, kalendarz, notes do zakupów... Jest jakiś porządek w tym chaosie - przysięgam :) Potrzebuję po prostu dnia wolnego na ogarnięcie tych spraw. I jednego ekstra na ogarnięcie siebie, jako, że jestem mistrzynią w rozpraszaniu siebie samej i robieniu miliona niepotrzebnych rzeczy w międzyczasie. Jeśli ma ktoś patent na to nieogarnięcie, to poproszę, jako, iż to przypadłość dość męcząca i wprowadzająca chaos w moje uporządkowane "listy rzeczy do zrobienia".
  Moi drodzy... Mimo wszystko nadal znajduję czas na ćwiczenia i nadal są one priorytetem na każdej z moich list. Pękam z dumy - tu już niespełna 3 tygodnie, jak daję czadu! Jednak dopiero wczoraj zrobiłam sobie zdjęcie bez wciągania brzucha, a także użyłam miary krawieckiej do pomiaru obwodów mych krągłości. Też bez wciągania brzucha. Spójrzmy prawdzie w oczy: jest nad czym pracować. A zdjęcie radzą robić specjaliści dla porównania efektów za miesiąc, dwa i tak dalej. Lustro nie jest tu obiektywne. Chcę, by za kilka miesięcy opadła mi ze zdziwienia szczęka :) No, nie tylko mnie :D
  Nowina! Kto pamięta, kiedy pisałam o tym, że nie mogę się oprzeć lodom? No, ten problem właśnie się rozwiązał. Okazało się, że najprawdopodobniej mój organizm nie toleruje laktozy. Voila! (Zawsze powtarzam, że kiedy bardzo się czegoś chce, to się to dostaje ;P). Diagnoza nie potwierdzona medycznie, lecz objawy są jednoznaczne. Problem rozwiązany. Czeka mnie oczywiście wizyta u lekarza, ale nie przewiduję niespodzianek w tej kwestii.
  Pragnę również napisać, że tak naprawdę to chciałam podzielić się radami dotyczącymi odchudzania. Mam je spisane i przygotowane, więc może uda się je wrzucić jutro. Kurczę, lubię pisać. Aż żal, że dopiero teraz mnie olśniło z blogowaniem ;)
  Pozdrawiam i zmykam na trening w salonie ;) Pump It Up!

Komentarze