Dwa kilogramy odeszły w zapomnienie

  Dziś mijają 3 tygodnie od kiedy zaczęłam przygodę z regularym ćwiczeniem/bieganiem. Czas był zatem odpowiedni, by sprawdzić wyniki. JA WIEM, że waga nie jest wyznacznikiem. JA WIEM, że liczą się obwody i ogólny zarys sylwetki (tu zaznaczam, iż Przyszły Mąż zanotował redukcję cellulitu na udach i pośladkach). Mimo to się zważyłam. I waga pokazała 2 kilogramy mniej! WELL DONE, MONIKA!!! :D Obiecałam sobie, że nie będę się ważyć w międzyczasie, ale i tak to robiłam. Ciekawość zwykle u mnie zwycięża. Nie podobało mi się, że podczas pierwszych dwóch tygodni waga stała w miejscu, a w pewne dni nawet poruszała się minimalnie w górę. Postanowiłam jednak czekać. Zupełnie inaczej, niż dotychczas. Wiedziałam, że niektóre szczęściary gubią kilosy w try miga, a ci, co podchodzą do odchudzania po raz pięćdziesiąty ósmy,  to już muszą się nieźle natrudzić. Byłam więc gotowa na trud. Ale i na konsekwencję. Postanowiłam się nie poddawać, choćby nie wiem co. I nawet wtedy, kiedy waga stała w miejscu, ja wiedziałam, że ciało się broni, że zapiera się rękami i nogami, by zatrzymać te pokłady tłuszczu. I ja wytoczyłam mu wojnę. To ja tu rządzę! Wiedziałam też, że muszę ograniczyć kalorie, z czym miałam "mały" kłopot na początku. Niemniej jednak z czasem wszystko ruszyło w odpowiednią stronę. Wciąż nie liczę kalorii, ale bardzo uważam na to co jem i jak jem. To znaczy, by podczas obiadu proporcje wyglądały następująco: połowa zawartości talerza, to warzywa, ćwiartka - białko, ćwiartka - węglowodany. Przy czym te ostatnie staram się ograniczać do minimum. Na lunchu w pracy znadam sałatkę warzywną z jajkami lub z rybą, a dressing ograniczam do minimum. Nie, nie rezygnuję z niego całkowicie. Lubię, kiedy jedzenie mi smakuje. Wtedy czerpię z jedzenia podwójną przyjemność. A może raczej przyjemność z pożytecznością ;) Podczas posiłku staram się też skupić na gryzieniu, na żuciu powoli, co sprawia, że szybciej jestem pełna. Oczywiście nie zawsze to robię, ale zawsze o tym pamiętam.
  Pamiętacie listę, którą zrobiłam sobie "ku pamięci", by mieć na uwadze najważniejsze czynniki ułatwiające mi pracę nad sobą? Oto ona, ulepszona i dopracowana:


Zdaje się, że maksymalnie każdego dnia można zdobyć 28 punktów, zakładając, że zamierzam ćwiczyć najwyżej godzinę.
  Zapomniałam właściwie dopisać jednej rzeczy, którą staram się wykonywać codziennie, a która pomaga mi w odchudzaniu. Jest to picie wody utlenionej. Wiem, zabrzmiało jak szarlataństwo jakieś, jednak kiedyś o tym czytałam (wraz z opiniami tych, którzy to wypróbowali) i byłam ciekawa efektów. Pomyślałabym, że to jakaś tania propaganda, by sprzedać produkt, gdyby nie to, że wody utlenionej nikt nie reklamuje, a koszt jednej buteleczki to około 50 pensów tu, w Wielkiej Brytanii. Obstawiam więc, że w Polsce jest jeszcze tańsza. Picie jej nie boli, bo woda utleniona nie ma smaku. Podobno niektórzy czują na początku skutki uboczne, niemniej jednak po kilku dniach one mijają. Ja nie miałam żadnych. Zaczęłam od jednej kropli w 10 ml zwykłej wody, zwiększając dawkę o jedną kroplę dziennie, aż doszłam do dziesięciu. Później kontynuowałam picie dziesięciu kropli wody utlenionej na 10 ml wody. Jest to pierwsza rzecz, jaką robię po przebudzeniu. Po jakimś czasie od rozpoczęcia owej kuracji zauważyłam u siebie brak chęci na słodycze :) Cudowne, prawda? Już nie musisz sobie niczego odmawiać, bo po prostu i tak tego nie chcesz. Zanim jednak zaczniecie przygotować ciało na wyżej wymienione oczyszczanie, zapraszam do zapoznania się z fachową literaturą.
  Zmykam teraz jeść śniadanie i biegnę przymierzać kiecki ślubne z przyjaciółką :) Ktokolwiek walczy ze mną: TRZYMAM ZA WAS KCIUKI! :) Pozdrawiam!


 

Komentarze