Życie towarzyskie tudzież wielogodzinne "ogarnianie spraw na mieście" nie sprzyja odchudzaniu

  Korki w Londynie; biegi przełajowe do konsulatu polskiego; niemożność znalezienia parkingu; niemożność zapłacenia za parking; znów korki w Londynie; kierowcy jeżdżący na oślep; wspólne postanowienie, by coś przy okazji zwiedzić, szukanie muzeum transportu, niemożność znalezienia muzeum; znów niemożność znalezienia parkingu; rezygnacja; obiad w knajpie po około siedmiogodzinnej przerwie (licząc od śniadania). Żadne z powyższych nie sprzyja odchudzaniu, ani trochę. Nerwowa atmosfera przy tym również nie sprzyja niczemu, prócz kłótni. Kłótnia dotyczy nawet tego, gdzie napełnimy żołądki. W pośpiechu zjadamy późny obiad. Po kilku godzinach chęć wynagrodzenia reszcie rodziny całej nieprzyjemnej atmosfery spowodowanej zamieszaniem - znów kończy się w knajpie. I jak tu policzyć kalorie? I po drinku ćwiczyć się nie chce, a wcześniej nie było kiedy...
  Kolejny dzień to kilka godzin w pracy, pośpieszne zakupy, pośpieszne tworzenie tortu urodzinowego dla Przyszłego Męża, pośpieszne sprzątanie, pośpieszne gotowanie obiadu, pośpieszny manicure i pośpieszne szykowanie się na imprezę firmową. Cały dzień w pospiechu. No i po drinkach ćwiczyć się nie chce...
  Dziś obiecałam sobie, że choćby nie wiem co, choćby nie wiem jak, to znajdę te pół godziny na wymachiwanie kończynami i podskoki. Znalazłam. O 11tej wieczorem. Konsekwencja jest. Wiele pracy przede mną w tej kwestii, ale jestem na dobrej drodze. I czekam na efekty. Obiecałam sobie, że nie będę tym razem w gorącej wodzie kąpana. Z tym mocnym postanowieniem zmykam pod kołderkę. Dobranoc.

Komentarze