Przychodzi taki dzień

  Przychodzi taki dzień, kiedy jedziesz z rodziną na wycieczkę nad morze. A Przyszły Mąż cały wieczór nawija o frytkach i smażonej rybie. Lądujecie w MakDonaldsie. Zamawiasz zestaw (z wodą na popitkę, ale to jednak zestaw). Zjadasz go <prawie> w całości. Jest dwudziesta druga. Myślisz sobie: 'nie dość, że "zjadłam maka", zjadłam też później, niż ósma, to jeszcze tak się nawpieprzałam, że nie poćwiczę'. Potem jednak ćwiczysz. Bierzesz prysznic, po czym Przyszły Małżonek oferuje wieczór filmowy. W łóżku. Z czekoladą do podjadania (70% kakao, jednak to nadal CZEKOLADA!). Zjadacie całą tabliczkę. Przypominacie sobie o Waflu Teatralnym (tak, z wielkiej litery! kto z Torunia, ten wie o co kaman...) schowanym w kuchni na czarną godzinę. Też go zjadacie, mimo, że jest grubo po północy. Idziecie spać bez mycia zębów. Następnego dnia rano wstajecie w nastroju "zejdźcie-mi-z-drogi-wszyscy-jak-jeden-bo-przysięgam-nie-ręczę-za-siebie". Żeby się dobić - ważycie się. Waga pokazuje stan wyjściowy. Popadacie w czarną rozpacz (nie przewidziałam wkładania koralików do słoika, z którego przyszły!). Zaczynacie liczyć kalorie. Kończycie na 1200. Wniosek? Czasem trzeba spaść na dno, by móc się od niego odbić. Czego i Wam życzę :)

Komentarze