Mama wraca do gry

  Wiem, zaniedbałam bloga. Tak, miałam już odpuścić. Ćwiczenia też, bo kiedy przez cztery dni zwijasz się z bólu na kanapie, to przez kolejne cztery (nawet, jeśli czujesz się lepiej) zbierasz się, by wrócić do rutyny. No i ja się tak zbierałam. Nie ważyłam się w tym czasie, z obawy, że te dwa, mozolnie utracone kilogramy, powrócą w postaci niechcianego tłuszczyku. Dziś poćwiczyłam "tabatę" - rozgrzewka plus dwie serie. Poważnie, wciąż mnie po niej mdli, ale podobno to dobrze. Okazuje się również, że jeśli pracuję pięć dni w tygodniu, to zwyczajnie brakuje mi czasu na prowadzenie bloga.
  Został miesiąc do wyjazdu do Polski. Przygotowania idą pełną parą. Bilety już kupione, garnitury i sukienki również. Pozostało kilka "kosmetycznych" spraw do ogarnięcia, jak rezerwacja parkingu na lotnisku, czy zaplanowanie "urlopu". Kto spędza "urlopy" w Polsce, mieszkając za granicą, chyba wie o czym mówię. Dentysta, urzędy, wizyty u rodziny - a w międzyczasie mamy nadzieję wymknąć się choć raz z Przyszłym Mężem na rankę :) Nieczęsto zdarza się ku temu okazja, kiedy ma się dziecko w posiadaniu, a dziadków pod ręką brak. Tak czy siak, jeśli mowa o wyjeździe, to chyba właśnie dlatego zadzwonił mi alarm w głowie, że już tuż, tuż, że zaraz, za chwilę, a ja spoczywam na laurach i jak to tak...? A gdzie obiecana (sobie) konsekwencja? Kopniaka otrzymałam od samej siebie, albo od tego esesmana, który siedzi mi w głowie i każe wziąć się w garść. Czasem lubię tego typa. Gdyby nie on, pewnie zamiast wymachiwać kończynami, spędziłabym kolejny wieczór na kanapie, wmawiając sobie, że skoro olałam tych kilka dni, to już nie ma sensu ćwiczyć. A plan jest taki, by wrócić do starego planu.
  Plan na wieczór był z kolei taki, by po ćwiczeniach i prysznicu obejrzeć miły, babski film, popijając porto i malując paznokcie. W gruncie rzeczy stanęło jednak na szybkiej notce na blogu, zamianie oglądania filmu na czytanie książki, a manikiur musi poczekać do jutra :) Miłej nocki życzę :)


Komentarze