If you aren't going all the way, why go at all?

  Tak głosi napis na ścianie siłowni, tuż obok telewizorów, a na wprost maszyn do cardio. Wpatruję się w niego cały czas i coraz bardziej rozumiem sens tego pytania. Bo po co w ogóle zaczynać, jeśli nie masz zamiaru skończyć? Po co się za coś zabierać, jeśli nie masz zamiaru oddać się temu bez reszty?
  Dziś miałam kolejne "induction". Ten sam Pan, co ostatnio (ten, który o wiele za szybko mówił...) zapoznał mnie z obsługą pięciu kolejnych maszyn. Jedna z nich ćwiczy mięśnie brzucha, druga triceps, trzecia biceps i plecy, czwarta klatkę piersiową, a piąta mięśnie ud (nie pamiętam które - ups) Pan ustawił mi odpowiednie obciążenia, a ustawienia zapisał na moim profilu. W ogóle ilektoć przekraczam próg tego miejsca, czuję się taka "niedzisiejsza". Każda maszyna pokazuje możliwą ilość detali. Maszyny do cardio pokazują czas zaplanowany na ćwiczenie, czas pozostały, prędkość, tętno, ilość spalonych kalorii, kąt nachylenia i Bóg wie, co jeszcze. Maszyny, które poznałam dziś pokazują mi za to, czy każdy ruch wykonywany jest poprawnie, do końca i czy aby nie za szybko - tak, żeby mięśnie pracowały w odpowiedni sposób. O matko i córko, czuję się prawie, jakby ktoś stał nade mną i mnie pilnował. Dość to motywujące. Ale i tak największą motywacją jestem dla siebie ja sama. Pilnuję się bardziej, żeby nie przesadzić. No, zawzięłam się. Wreszcie! Jedyne, co mnie obecnie niepokoi to wieczny głód. W szczególności zaś głodna jestem po ćwiczeniach. Powiedziałam "głodna"? To słowo nawet w małej części nie oddaje tego, co czuję! Nigdy nie doświadczyłam czegoś podobnego. Po ćwiczeniach jestem w stanie wpierniczyć konia z kopytami! Nie mam pojęcia skąd to się bierze. Fakt, daję z siebie dużo ćwicząc. Faktem jest również, że staram się, by minęły minimum dwie godziny od ostatniego posiłku, zanim zabiorę się za ćwiczenia. Tak czy siak, muszę nosić ze sobą przekąski, bo czasem wręcz czuję, że zaraz upadnę z głodu :D Zabawne to dość. Zabawne, bo nowe dla mnie.
  Dzięcię moje odbyło dziś swoje pierwsze zajęcia Judo. Bardzo się tym Dziecię ekscytowało, chociaż wiem, że bardzo chciałoby trenować kickboxing. To pewnie dlatego, że widzi, jak ja i Narzeczony się tym podniecamy :) Judo zostało wybrane z przyczyn organizacyjno-praktycznych. Otóż zajęcia odbywają się na mojej siłowni :) Dziś poszliśmy zapoznać się z panami trenerami, z programem, filozofią i sposobem prowadzenia zajęć. Dwie pierwsze lekcje za friko. Rozsądna propozycja, zważywszy na to, jak zmienne są dzieci. Niemniej jednak po skończonych zajęciach Młody był tak podekscytowany (wspominałam, że dostał nagrodę za najlepsze wyniki w trzech "grach"?), że stało się jasnym, iż na te zajęcia uczęszczał będzie. Dla mnie to wygoda. Niezależnie od tego, na którą godzinę Narzeczony będzie musiał udać się do przybytku zarabiania pieniędzy, ja mogę wziąć Dziecię za rękę i w ciągu piętnastu minut dotrzeć pieszo na zajęcia. Następnie oddać rzeczone Dziecię pod surowe oko trenera, a samej udać się na ćwiczenia. Podoba mi się ten pomysł. A Młodzież zachwycona. Liczę na to, że otrzyma tam odpowiednią dawkę dyscypliny. Podoba mi się podejście trenera. Konkretny facet, zasadniczy. Widać, że nie da sobie wejść na głowę. Myślę, że Młodzieży wyjdą na dobre te zajęcia. I nie mam tu na myśli jedynie sprawności fizycznej, czy opanowania technik walki. Dyscyplina, Panie i Panowie. To ona jest tu numerem jeden. A jeśli przy okazji Dziecko me nabierze sprawności i do tego będzie się świetnie bawić, to ja się bardzo cieszę :).

  Na koniec dorzucam link do artykułu pod tytułem: "Zbij wagę raz na zawsze: trening silnej woli". Gorąco polecam :) oraz życzę dobrej nocy :)

Ps. Jutro znowu Body Combat :D Nie mogę się doczekać!

Komentarze