Siłownia

  Nie będę już pisała, że wracam do gry. Zapał był chwilowy. Przygnębia mnie kolejny "początek". Teraz dzieje się coś innego. I nie chcę myśleć o tym, jak o czymś, do czego wracam. Chcę myśleć o tym, jak o czymś nowym. Od dwóch tygodni nie spożywam produktów zawierających pszenicę i gluten. Pomysł odstawienia owych produktów nasunął się w momencie, gdy tabletki wykupywane na receptę przestały się sprawdzać, a złe samopoczucie nie znikało. Nie od dziś wszak wiadomo, że jesteś tym, co jesz, a skoro jedzenie ci szkodzi, to może cię również uleczyć. Naczytałam się ja o tym, jak to odstawienie glutenu jest teraz modne i niby pomaga schudnąć. Mi tam schudnąć nie pomogło, ale czuję się jak szesnastolatka, a energii mam jak dwie szesnastolatki razem wzięte! I tu zrodził się pomysł, by przywrócić do łask starą, dobrą aktywność fizyczną, jako panaceum na wszelkie bolączki i znienawidzony już tłuszczyk oraz by oczywiście spożytkować tę nagromadzoną energię w zastępstwie do maniakalnego sprzątania całego domu. Zapisałam się na siłownię. Nie tanią. Wybór był prosty, jako, że to jedyna siłownia w okolicy i do tego, cudownym zrządzeniem losu znajduje się ona na trasie praca-dom, lub praca-szkoła Kuby. Na nogach mam tam 15 minut. I z domu i z pracy. Płacę grubą kasiorę. Kontrakt na rok - bo i jest z czego zrzucać. No nie ma bata, żebym zaniechała...
  Pomijając kwestię eliminacji glutenu (która to tak naprawdę całkowitą eliminacją nie jest, jako, że wciąż zużywam stare vegety, buliony, gotowe sosy i proszki do pieczenia zawierające tę zgubną substancję), postanowiłam ograniczyć węglowodany. Pamiętam, że za pierwszym moim podejściem do "low-carb" zrzuciłam 7 kilo w jakiś miesiąc, co było wyczynem spektakularnym, widocznym i jakże pięknym. Oby i tak było tym razem.
  Jutro pierwsze zajęcia "Body Combat" polegające na ćwiczeniach z użyciem technik sztuk walki ;D o 9.15 rano :D W sobotę! :D Nie mogę się doczekać! Jakoś tak czuję, że zostaną moimi ulubionymi zajęciami ;)
  Dobrej nocy.


Komentarze