Powinnam już być w łóżku...

 ... ale przypomniało mi się, że dawno tu nie zaglądałam. Jestem dość zajęta ostatnio: rano praca, potem siłownia, a wieczorami zalegam na kanapie przytulając się do moich chłopców i kota. Jestem dość zmęczona, dawno nie prowadziłam takiego trybu życia - muszę to przyznać. I choć stan względnego zabiegania mi się podoba (jak i 'zajętość', co pozwala mi olewać rzeczy mniej ważne i nie robić awantur z powodu błahostek), to jednak zmęczenie daje mi się we znaki. Ale nie, nie męczą mnie ćwiczenia. Po prostu za późno chodzę spać. Sypiam około 6 godzin na dobę, a to za mało, jak się okazuje. Narzeczony się śmieje, że kiedy jestem wieczorami sama w domu, to nie ma mnie kto pilnować, żebym kładła się spać o przyzwoitej porze. Chyba coś w tym jest, bo kiedy Narzeczony ma wolne, zmykam pod kołderkę w okolicach dziesiątej. Dobrze mi to robi. Póki co - oby do weekendu. A potem - oby do przerwy świątecznej. A wracając do weekendu. Chciałabym o czymś wspomnieć. Po tygodniu ćwiczeń wprawiłam się dość dobrze w rytm moich ćwiczeń i choć pot się ze mnie lał wiadrami (nadal się leje), to nie czułam obolałych mięśni, czy zakwasów. W zeszłą sobotę nie chciało mi się iść na siłownię i postanowiłam poćwiczyć w domu, na czczo, na (niby) lepsze spalanie tłuszczu. Zrobiłam kilka ćwiczeń (pełen zapału syn mi towarzyszył) o różnej intensywności, angażując wszystkie możliwe partie ciała, ale nie przemęczając się jakoś specjalnie. Trening zajął mi 45 minut. W niedzielę nie mogłam wstać z łóżka. Narzeczony (znów) się ze mnie śmiał, że chciałam zakwasów, to mam. Dopiero dziś w miarę normalnie się poruszam. Podobno kiedy boli, to wiadomo, że się dzieje :)
  Po dwóch i pół tygodniu ćwiczeń, robocze dżinsy stały się nieco luźniejsze ;)
  W wolnej chwili wrzucę przepis na tajskie curry, którym zajadam się ostatnio w pracy. Smakuje jak poezja i jest banalnie proste w wykonaniu.
  Pozdrawiam :)

Komentarze