P jak powroty

   Doprawdy na jakąż ironię losu to zakrawa?! Czytam ostatni swój post zatytułowany "Słabo u mnie z konsekwencją", datowany na 15 stycznia 2015, czyli prawie dwa lata temu... Śmieję się z tego tytułu, zamiast rozpaczać. Zbyt dobrze się znam. Gdybym tak miała być zła na siebie za każde niedotrzymanie sobie słowa, za każdy niezrealizowany pomysł, czy plan (a było ich już całe mnóstwo), to w wieku lat trzydziestu trzech byłabym zrzędliwym babsztylem. No, być może i tak kiedyś nim będę, ale im później, tym lepiej. A najlepiej to wcale :)
   Ostatnie miesiące, a właściwie niespełna rok był bardzo zajmujący. Można zaplanować wiele, ale nie sposób przewidzieć wszystkiego. Szczególnie w obliczu wydarzeń o negatywnym wydźwięku wydajemy się być tak zaskoczeni, jakbyśmy wierzyli w to, że choroby i śmierć nie istnieją, inni ludzie nie miewają gorszych dni (albo tygodni) i działają dokładnie tak, jak byśmy tego chcieli... praca jest przyjemna i pewna (dobrze płatna, rozwijająca... itp. itd.), auto jeździ bez zarzutu, mąż jest zawsze wyrozumiały i wspierający, dziecko nie sprawia kłopotów, przyjaciele zawsze mają dla Ciebie czas, koty żyją wiecznie, obiad nigdy się nie przypala, a za oknem zawsze świeci słońce, tak, żeby pranie wywieszone w ogródku nigdy nie zmokło. Cóż, rozczarowujące, ale jakże prawdziwe jest to, że nie zawsze jest miło i przyjemnie, a przede wszystkim nie zawsze dzieje się tak, jakbyśmy się tego spodziewali. Czy zatem warto przestawić swój umysł na tory pesymistycznego realizmu w myśl jednego z praw Murphy'ego "co może się nie udać, nie uda się na pewno"? Wolałabym nie.
   Sęk tkwi w tym, żeby po kolejnej porażce podnieść się tak samo, jak po pierwszej, wciąż nosząc w sercu tę naiwność, że to pewnie już ostatnia (albo chociaż ostatnia w tym roku). Jeszcze lepiej zaś nie nazywać tego porażką (lub problemem), ale raczej chwilową niedogodnością, niespodziewanym obrotem spraw, zmianą w życiu. Podziękować Wszechświatowi, Opatrzności, czy Bogu (kto w co wierzy) za cenną lekcję, bądź czas nam dany na doświadczenie czyjejś obecności w naszym życiu i kroczyć odważnie naprzód.
    Plan jest taki, żeby się rozwijać, uczyć nowych rzeczy, iść do przodu, poznawać nowych ludzi, czegoś doświadczać, czymś się dzielić... Taki plan jest ZAWSZE. Zwykle są też podpunkty. Ja postanowiłam wrócić do pisania. Sprawia mi ono radość i nieskromne poczucie, że coś po sobie zostawiam. Ślad jakiś. Być może nie jest on znaczący dla ogółu, jednak jest ważny dla mnie.
   Podobno każdy człowiek ma jakiś talent. Jakoś nawet teraz nie chce mi się w to wierzyć, bo do tej pory nie odkryłam u siebie żadnego. I nie, nie jest to moment, w którym oczekuję pełnych przekonania zaprzeczeń publiki oraz następującej po nich litanii mych licznych "rzekomych" talentów :D. Mam na myśli raczej, iż interesuje mnie tyle różnych rzeczy z przeróżnych dziedzin, że wszystko ogarniam pobieżnie, zamiast rozwinąć się w danym temacie. Postanawiam to zmienić. Czas płynie, a moja prywatna lista rzeczy do zrobienia wciąż rośnie. Chciałabym wreszcie zacząć na niej "odhaczać" :)

Pozdrawiam ;)

fot. Monika Sylwia Włoch
  

Komentarze

  1. W koncu wrocilas Mona,cieszy to moje oko i serducho niezmiernie-czekam na ciagi dalsze. Ku motywacji,pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję 😀 zawsze to jakoś bardziej miło, kiedy wiadomo, że ktoś to czyta 😁 pozdrawiam serdecznie ☺

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale jaja!Czytajac Twojego bloga myslalem ,ze opisujesz moja historie...Trzymaj sie Monia,moc z Toba

    OdpowiedzUsuń
  4. Wielki powrót Moni ☺️ Czyta się Ciebie jak dobrą książkę, więc miejmy nadzieje ze kolejny post zamieścisz na dniach - nie za prawie dwa lata 😜 Zdecydowanie masz talent do pisania, więc tylko go rozwijać 😎

    OdpowiedzUsuń
  5. Syntia, dziękuję za pozytywne słowo :) ściskam :*

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz