O marnotrawieniu czasu

   Kojarzycie ten moment, może koło południa, kiedy jest już trochę za późno na myśl pod tytułem "kurczę, ale się nie wyspałam" oraz na obietnice daną sobie, że dziś to już na pewno położę się wcześniej, a kiedy myśli się o tych wszystkich niezałatwionych sprawach, które czekają na ogarnięcie? No, wiecie, co mam na myśli, rzeczy typu: prasowanie, cerowanie, wyszorowanie poręczy od schodów w domu, spakowanie letniej odzieży na strych, zakupienie frotowych skarpet (bo te cieńsze niby-bawełniane nie nadają się do martensów), telefon do rodziców (od kilku miesięcy nie mogę się zebrać - wstyd się przyznać), sprawdzenie garderoby dziecka (bo od kilku tygodni wszystkie spodnie sięgają mu do kostek), uporządkowanie dokumentów (bo polubiły twórczy nieład), zrobienie listy zakupów, zastanowienie się co ugotować na obiad i czy mąż da się w końcu wyciągnąć na kawę i spacer (rzadko te dwie rzeczy idą w parze, a szkoda), czy też będziemy zalegać na kanapie i oglądać jakieś pierdoły w telewizji. Pomijając fakt, że jak sobie tego wszystkiego, tej gonitwy myśli gdzieś nie zanotuję, to po powrocie do domu za nic nie mogę sobie tego przypomnieć, to nawet, jeśli jakimś cudem jedna, czy dwie rzeczy do zrobienia uchowały się w pamięci, to mocno rozważam, czy mi się chce to zrobić, czy jednak może zrobię to jutro/w przyszłym tygodniu/jeśli to nic ważnego, to można odpuścić.
   Wracając do telewizji... Ja, zanim poznałam szacownego małżonka obchodziłam się bez telewizora przez lata, bez cienia tęsknoty. Ale za to zauważyłam u siebie dziwną przypadłość. Tytułem wstępu: są takie domy, w których telewizor nadaje non stop i nie wyłącza się go nawet, kiedy ma się gości. Personalnie mi się to nie podoba, co nie przeszkadza mi jednak wgapiać się w ekran bez pardonu, totalnie ignorując przy tym potencjalnego rozmówcę (przeważnie gospodarza domu). I, serio, nie robię tego złośliwie, ani po to, żeby komuś coś udowodnić. Po prostu włączony nadajnik mocno rozprasza moją uwagę i nęci pokazywanymi treściami, w rezultacie czego staje się bardziej interesujący, niż osoba, która zaprosiła mnie do swych włości, czy to, co może mieć mi do powiedzenia (serio, nie ma znaczenia, co "leci"). Nic na to nie poradzę! :) Słyszę wtedy pytanie, czy przyszłam telewizor pooglądać :D No nie... a czy Ty drogi gospodarzu zaprosiłeś mnie na oglądanie telewizji? Jeśli nie, to sięgamy po pilota i naciskamy czerwony guziczek. Po kłopocie. No, naprawdę, mój wzrok błądzi w stronę telewizora, jak kotek za czerwoną kropką lasera :) Żenada, wiem :D
   Tak czy siak, mąż mój przyzwyczajony jest do włączonego odbiornika, pod przykrywką "lubię, kiedy w tle coś gra". Dlaczego nie muzyka jakaś? - pada moje pełne zdziwienia pytanie. Bo nie i już. Po kilku latach pożycia udało mi się udowodnić lubemu, że jeśli nie oglądamy konkretnego filmu, czy programu, a telewizor jest włączony, to nie wnosi to niczego do naszego życia. Do mojego wnosi - o czym zorientowałam się dość szybko - poczucie zmarnowanego czasu i wyrzuty sumienia, że oto wgapiam się w jakieś bzdury totalne, a cała lista rzeczy do zrobienia stworzona w głowie w chwili maksymalnego skupienia, zostaje oddelegowana do ogarnięcia w innym, bardziej przystępnym terminie. Oczywiście obowiązki to nie wszystko. Warto wspomnieć również o życiu rodzinnym czy spotkaniach z innymi ludźmi. Naprawdę, jest tyle bardziej wartościowych sposobów spędzania wolnego czasu, czy relaksowania się po ciężkim dniu pracy. Podnoszę rebelię co jakiś czas. Z różnym skutkiem. Czasem i ja polegam. W końcu jestem tylko człowiekiem. A wtedy ukochany zatacza się ze śmiechu, bo okazuje się, że najbardziej zawieszam się na programach typu "dlaczego ja?", "Kardashianki w Nowym Jorku", czy jakimś innym totalnym badziewiu. Potrafię się ocknąć po pół godzinie, zorientowawszy sie dopiero CO JA WŁAŚCIWIE OGLĄDAM??? :D

   Życzę wszystkim jak najwięcej chwil bez telewizora!

Ps. Post ten został stworzony przy włączonym telewizorze, z "lecącym" w tle programem dokumentalnym o Hitlerze - mąż zabronił wyłączać, bo niby, że ogląda... Taaa, w międzyczasie zasnął, a ja zdążyłam podłączyć słuchawki i odpłynąć przy Chylińskiej - to na moje usprawiedliwienie! :)

Pozdrawiam :)


fot. Monika Włoch

Komentarze

  1. Monia uśmiałam się i czytając, miałam wrażenie że czytam o sobie. I ten tekst na końcu: 'Co ja właściwie oglądam?' �� Świetnie, ja nadrabiam zaległości i już jesteś na 100 z tą gwiazdka bo Fejs coś nie ogarnia �� Syntia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fajnie, że nie jestem w tym sama :D hahaha! Buziaki, kochana :) dzięki, że czytasz :)

      Usuń

Prześlij komentarz