Nowy rok - nowa ja?

   Czy to nie stało się już oklepane i nudne, że wraz z nadejściem nowego roku czujemy w sobie nagły przypływ szczerych chęci do zmian i namacalne wręcz pragnienie, by stać się lepszym człowiekiem? Czy to nie smutne, że przeciętny Kowalski potrzebuje wielkiego zamknięcia starego roku i niemalże duchowego oczyszczenia, jakiego doznaje wraz z wybiciem północy? Czy rzeczywiście tak trudno nam się zmobilizować i zmotywować do zrobienia rzeczy, które i tak chcemy zrobić, czekając na ostatni dzień roku, by móc z czystym sumieniem jeszcze się nawpierniczać, zaciągnąć papierosem, zalec na kanapie, poobgadywać innych ludzi? Co takiego ma w sobie magiczny pierwszy dzień stycznia, że napawa nas takim optymizmem?

   Moim skromnym zdaniem hasło "nowy rok - nowa ja", jest mocno rozszerzoną wersją "zacznę od poniedziałku". Poniedziałek jest skromniejszą wersją noworocznych postanowień i na nasze szczęście występuje statystycznie częściej, niż pierwszy stycznia. Podbudowuje nas tu tym samym fakt, że jeśli się potkniemy w naszych postanowieniach, to za siedem lub mniej dni następuje kolejny poniedziałek i znów można zaczynać zmaganie się ze swoimi słabościami. Można próbować do skutku lub do znudzenia. Zawsze można mieć nadzieję, że kolejny poniedziałek będzie przełomowy.

                                                                                    *

   Od kilku lat nie miałam żadnych postanowień noworocznych (nie liczę tych wykrzykiwanych po spożyciu znacznej ilości alkoholu tuż przed północą ;P). Wydawało mi się, że zmiany nie potrzebują konkretnej daty, a powinny wynikać z wewnętrznej potrzeby. Niemniej jednak taka jest właśnie natura ludzka, że ta data, ten dzień staje się symbolem. Wszak odliczamy czas w minutach, godzinach, dniach, tygodniach, miesiącach i latach, a rok wydaje się zawierać w sobie to wszystko. Na przykład wszystkie pory roku :). Serio, nie mam pojęcia z czego to całe zamieszanie wynika, ale muszę przyznać, że w tym roku dopadło i mnie. Potrzebowałam TEJ DATY. Wiedziałam, że chcę rzucić palenie. I rzuciłam. Nie, że "rzucam". Już rzuciłam i nie palę. Dobrze mi z tym, choć czasem zawieszam się na myśli, że wyszłabym na zewnątrz zapalić. A potem uświadamiam sobie, że chodzi ni mniej, ni więcej, tylko o chwilę relaksu przy kawie. Papierosy są be. I nie, nie myślę naiwnie, że oto teraz będę wkładać do skarbonki po pięć funtów dziennie, bo właśnie tyle udaje mi się teraz zaoszczędzić. Ostatnio rozmawiałam o tym ze znajomym: kiedy rzucasz palenie, nie odczuwasz, że masz więcej kasy w portfelu. I odwrotnie, kiedy palisz, to zawsze jakimś cudem na te fajki wysupłasz. Nie wiem, jak to działa, magia normalnie. No i jakbym nawet chciała teraz dwadzieścia funtów włożyć do skarbonki, to nie mam :D

   Ponieważ rzucam palenie, to postanowiłam się odchudzać. Naukowcy stanowczo to odradzają, twierdząc zgodnie, żeby narzucać sobie jedno postanowienie na raz, bo jak człowiek nie ogarnie jednego, to polegnie na wszystkich frontach. No ja mam tutaj też własne zdanie, że przecież chyba dobrze, że się odchudzam, to przynajmniej nie przytyję rzucając palenie. I chociaż moje doświadczenie życiowe może potwierdzać naukową tezę (serio, mało kto ma takie doświadczenie w rzucaniu palenia, jak ja), to ja jednak uparcie stawiam na swoim, mając nadzieję, że w końcu wygram :D.
   Podrzucam podpowiedź wynikającą z doświadczenia w rzucaniu palenia: TRZEBA CZYMŚ ZAJĄĆ RĘCE. Na przykład:
-szydełkowaniem,
-sprzątaniem,
-cerowaniem skarpet,
-popijaniem wody,
-masowaniem partnera,
-głaskaniem kotka...
Pomaga też czytanie, szczególnie, kiedy książka jest wciągająca. Czasem też jakiś film lub serial, dopóki nie zobaczysz, jak ktoś w nim odpala fajkę...

                                                                                 *
   Mam jeszcze więcej postanowień :) Chcę odnieść sukcesw moim biznesie. Tu nie będę się rozdrabniać, bo jeśli ktokolwiek z Was, czytających tego posta miał kiedykolwiek możliwość odnalezienia pracy, w której się realizuje, to wie o czym mówię. Słuchajcie szczęściarze, jest nas niewielu! :) Doceniajcie taki stan rzeczy. Cudowna sprawa :)

   Są też mniejsze, ale nie mniej ważne noworoczne decyzje. Chcę przestać narzekać, odbudować spalone mosty, dostrzegać w każdym człowieku coś dobrego, mieć w sobie naturalną chęć niesienia pomocy, słuchać swojej intuicji, korzystać z okazji, być otwarta i asertywna, wyznaczać granice... A także być więcej "tu i teraz", czytać więcej książek, doświadczać wielu rzeczy, poznawać więcej ludzi. No i znacznie lepiej zarządzać czasem, bo przy takiej energii i tylu chęciach doba wydaje się być ciut za krótka :) Chcę wykorzystać najlepiej każdą minutę mojego życia (nie tylko tego roku), tak, by na koniec móc śmiało powiedzieć, że nie mam czego w życiu żałować :)

   Tym pozytywnym akcentem życzę wszystkim realizacji noworocznych planów i nie popadania w depresję, jeśli skończą się (jak zwykle) porażką :) Za 360 dni mamy kolejny rok, można już zacząć robić listę :D

Dobrej nocy :)


fot. Monika Włoch

Komentarze